Tak sobie w spokoju poczytałem cały ten temat i dochodzę do wniosku, że ludzi trochę powaliło z tymi blokowaniami dróg, autostrad, stacji CPN itd.Cóż chcecie tym durnym poniekąd sposobem osiągnąć? Ot ******* większą część społeczeństwa, która na cenę paliw ma taki sam wpływ jak Wy i nic więcej.Znowu zamiast zjednoczenia - podział w społeczeństwie. Na tych , którym się spieszy bo mają ważne sprawy do załatwienia, czy pracują zarabiając na życie, tych którzy muszą szybko jechać z dzieckiem do lekarza czy szpitala - na tych, którym coś się nie podoba, a w tym wypadku na tych , którym nie podoba się cena benzyny. Przecież to chore. To jest dopiero demokracja .Ci którym ceny benzyny się nie podobają demokratycznie blokują tych , którym też ceny benzyny się nie podobają (bo komu się podobają).
Jednym słowem myślenie na poziomie ucznia 1 klasy szkoły podstawowej i nic poza tym.
Dodam tylko - gdybym miał ciężko chore dziecko i musiałbym szybko przedostać się z nim do lekarza czy pogotowia, to możecie mi wierzyć, że załatwiłbym w pare minut z wojska czołg z pługiem i zapewniam Was , że dojechałbym do tego lekarza mimo waszego blokowania tak samo szybko jakbym miał to zrobić swoim samochodem.I nic by mnie nie obchodziło.
Aż przykro patrzeć, że Polak to taki twór co najpierw coś robi , a dopiero potem myśli - cóż , cecha narodowa...
Chcesz coś osiągnąć to wywieraj presję na tych, którzy mają na to coś wpływ, a nie na tych co mają tyle samo do powiedzenia co i ty...
Chcesz blokować - to blokuj Wiejską, blokuj Senat, Premiera, Prezydenta i innych żuli i nierobów.Może tym coś osiągniesz, bo zapewne blokowaniem własnej matki wracającej po ciężkim dniu z pracy - raczej nic nie osiągniesz.
dalej już nic nie będę pisał bo się maksymalnie *******.
Lepiej wkleję to co przed chwilą przeczytałem na interii:
"...Tę smutną prawdę potwierdza los tzw. Polskiej Inicjatywy Obywatelskiej Przeciwko Cenom Paliw (nazwa skądinąd mało precyzyjna, bowiem chodzi chyba nie tyle o ceny jako takie, lecz o ich wysokość?). Owszem, przebiła się do mediów. I co z tego? Przecież i bez takich gestów wiadomo, że zmotoryzowanym Polakom coraz bardziej doskwiera drożyzna na stacjach benzynowych. Dlatego w warstwie informacyjno-propagandowej sobotnia akcja protestacyjna, jeżeli w ogóle ktokolwiek ją zauważył, nie wniosła nic nowego.
Naiwnością byłoby również zakładać, że wywrze jakiekolwiek wrażenie na arabskich szejkach, rosyjskich oligarchach, międzynarodowych grupach, spekulujących na globalną skalę ropą naftową, na politykach decydujących o nałożeniu sankcji handlowych na Iran, na zarządach koncernów naftowych i ministrach finansów skrajnie zadłużonych państw, dla których podatki ze sprzedaży paliw stanowią jedne z głównych dochodów budżetowych. Czyli na ludziach i instytucjach, decydujących o tym, ile płacimy za zatankowany do baku auta litr paliwa.
Animatorzy PIOPCP liczyli, że w zorganizowanych przez nich sztucznych korkach utknie jakiś wysoki urzędnik państwowy czy może nawet sam premier. I co? Po powrocie do biura zwoła posiedzenie rządu i nakaże natychmiastowe obniżenie akcyzy? Gdyby nawet tak się stało, benzyna i olej napędowy potaniałyby nie więcej niż o kilkanaście groszy na litrze, co przecież nie zmieniłoby ogólnej sytuacji i nie miało praktycznie żadnego znaczenia dla naszych portfeli.
Zresztą trudno wykluczyć, że właściciele stacji benzynowych chwilową obniżkę podatków uznaliby za świetną okazję do poprawienia swojej sytuacji finansowej. Jak twierdzą - fatalnej. Mali narzekają na mikroskopijne marże, które nie pozwalają im pokryć kosztów działalności, zapłacić pracownikom. Wielcy przekonują, że zarabiają obecnie przede wszystkim na przystacyjnych sklepach i gastronomii, a nie na sprzedaży paliwa.Sobotni protest polegał m.in. na tamującej ruch wolnej jeździe. I to właśnie mogło przynieść uczestnikom akcji wymierne korzyści. Wiadomo przecież, że wolniejsza jazda oznacza zmniejszenie zużycia paliwa. Może zatem zamiast narzekać na drożyznę, po prostu zdjąć nogę z gazu? Wyłączyć klimatyzację? Od czasu do czasu skorzystać z komunikacji publicznej? Zamiast pchać się samochodem do centrum miasta i długo krążyć w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania, wypróbować system park and ride, czyli zostawić auto w pobliżu przystanku tramwajowego czy autobusowego i kontynuować podróż tymi pogardzanymi przez wielu zmotoryzowanych rodaków środkami lokomocji? ..."
"...Sobotni protest polegał m.in. na tamującej ruch wolnej jeździe. I to właśnie mogło przynieść uczestnikom akcji wymierne korzyści. Wiadomo przecież, że wolniejsza jazda oznacza zmniejszenie zużycia paliwa. Może zatem zamiast narzekać na drożyznę, po prostu zdjąć nogę z gazu? Wyłączyć klimatyzację? Od czasu do czasu skorzystać z komunikacji publicznej? Zamiast pchać się samochodem do centrum miasta i długo krążyć w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania, wypróbować system park and ride, czyli zostawić auto w pobliżu przystanku tramwajowego czy autobusowego i kontynuować podróż tymi pogardzanymi przez wielu zmotoryzowanych rodaków środkami lokomocji?
...W Polsce na wsiadającego do tramwaju faceta między 30. a 60. rokiem życia współpasażerowie patrzą podejrzliwie, widząc w nim życiową ofermę, ekscentryka, pijaka, któremu odebrano prawo jazdy lub... kontrolera biletów. W Europie zachodniej taki widok nikogo nie dziwi, a dojeżdżanie do pracy autobusem czy metrem zamiast własnym samochodem nie przynosi żadnej ujmy.
Załóżmy, że pokonujemy rocznie samochodem 15 000 km, a nasz pojazd, przy dotychczasowym sposobie jazdy, zużywa przeciętnie 8 litrów benzyny na 100 km. Oznacza to, że przy jej cenie na poziomie 5,80 zł/l w ciągu roku wydamy na paliwo 6 960 zł. Jeżeli udałoby się ograniczyć średnie spalanie o litr na 100 km, a jest to zazwyczaj wykonalne, do 7 l/100 km, roczne wydatki na paliwo zmniejszyłyby się o 870 zł! To tak, jakby litr benzyny kosztował nie 5,80, lecz 5,07 zł! Takiej obniżki nie dadzą nam żadne protesty ani gromy ciskane na głowę Donalda Tuska..."