to będzie post z cyklu- szlag mnie trafia, krew zalewa. Po prostu muszę się wyżalić

W lipcu nabyłam omegę 2,5 td. Miałam poważne opory z tego względu, że kolega miał 2,2 V6 i przysparzała mu ona masę problemów.
Samochód kupiłam w naprawdę świetnym stanie (proszę się nie śmiać- takie zakupy wbrew obiegowym opiniom są możliwe) i do dzisiaj mam kontakt z poprzednim właścicielem- mieszka po sąsiedzku z moim kolegą.
Z tego co mi wiadomo ten model uchodzi z hmm... awaryjny...konfliktowy... Zetknęłam się z opiniami, że ze względu na układ paliwowy. Inni mówią o silniku. Zastanawia mnie jednak, czy ta opinia nie jest zasługą mechaników, którzy sobie nie radzą z naprawami.
Moja historia wygląda tak.
W grudniu okazało się, że samochód ma problem z odpalanie. Diagnoza- zatarta pompka paliwa w baku. Wymiana i nadal nic. W ramach kolejnych podejść założone zostały zaworki na przewody paliwowe. Rano wsiadam do autka, chcę jechać do domu przekręcam kluczyki i słyszę... ciszę. Nie załącza się pompka w baku. Jest 7 rano, sobota, a ja już nakręcona. Przyjeżdża kolega, jakoś odpalamy i samochód do garażu. Następnego dnia- pompka już pracuje, ale silnik nadal z trudem odpala.
Miejscowy pompiarz po usłyszeniu o jaki samochód chodzi -odmawia. Mechanicy (co i róż inni)sprawdzają przelewy, czyszczą układ paliwowy, bla, bla, bla... Samochód po nocy nadal ciężko pali. Kolejny mechanik i kolejna diagnoza- kompresja. Dziwnie- samochód przed kupnem był gruntownie sprawdzony, w tym kompresja, i było w porządku. Moje usilne prośby, by sprawdzić świece żarowe pozostają bez odzewu, bo przecież odpala. Chyba nie słuchali jak im mówiłam, że jest problem z odpalaniem na zimny silniku.
Początek stycznia stycznia. Auto trafia w końcu do mechanika, który nie odesłał mnie z kwitkiem po usłyszeniu o jaki samochód chodzi. Dowiaduję się, że należy uszczelnić pompę i ...wymienić świece żarowe. Spalone co do jednej, ale trudno się dziwić. Po tygodniu odbieram samochód- i szczęście mnie rozpiera- nawet przy największym mrozie odpala just like that. Super, wręcz genialnie. Do czasu.
Jeżdżę stosunkowo mało, więc i tankowania wypadają mi z rzadka. Po odebraniu samochodu tankowałam dwa razy, łącznie ok. 50 litrów. W połowie lutego musiałam podjechać na stację. Jak szaleć to szaleć- do pełna, czyli ze 60 l. Odkładam pistolet i słyszę, że coś się leje. Dosłownie rzuciło mnie na kolana. Po baku leje się jak z rozkręconego kranu. Błyskawiczna reakcja obsługi i pod samochodem ląduje rozcięta butelka po płynie do spryskiwaczy, ale paliwo już nie leje się, chociaż nadal kapie. Wskazówka stanu paliwa wisi w okolicach 55 l, czyli na oko w śnieg poszło z 5 l- piękny początek dnia. Kapanie ustaje -jadę do pobliskiego zakładu. Zerkam -kapie. Jest sobota, każą przyjechać w poniedziałek. W niedzielę montuję sprzęt- lusterko na kijku i zerkam co tam się dzieje. Sądząc z zacieków na zbiorniku leje się od góry. Wniosek- po kiego tankowałam do pełna!
W poniedziałek samochód wstawiam do mecha (innego, niż ci wcześniej)- po kilku godzinach dzwonią, że jacyś partacze robili przy tym samochodzie. Uszczelka przy koszu pompy powinna zostać od razu wymieniona- podziw, że chciało im się męczyć i ją zakładać w takim stanie. Na nową muszę czekać 10 dni. Po dziesięciu dniach zero odzewu, więc dzwonię. Słyszę, że uszczelka będzie jutro. To było wczoraj. Dziś koło południa odbieram telefon z zakładu i słyszę- Czy wskaźnik poziomu paliwa w omedze to działał? bo cały czas "leży" i świeci się rezerwa! Rezolutnie pytam, czy wlali z powrotem paliwo. Tak, tak, bo cały zbiornik wymontowywali... i rozłączyli się. Mina mi rzednie. Czy to nie przypadkiem oni mówili coś o partaczeniu roboty? Czy ze mną jest coś nie tak, że jak wstawiam samochód do mechanika to mówię w czym problem? Gdyby nie działał wskaźnik poziomu paliwa to bym im to powiedziała- jak jeździć samochodem, który nie pokazuje ile mam w baku? Tak, wiem- komputer, ale patrzy się raczej na tą opadającą strzałkę. Dałam im 2 godziny. Nic. Dzwonię- samochód sprawdzają elektrycy, dzisiaj go nie odbiorę. Będą dzwonić jutro. Czekam z niecierpliwością- chcę swój ponton.
Z tej obszernie opisanej historii, podszytej żółcią i gigantycznym (acz podszkolonym dzięki temu forum;) )dyletanctwem z mojej strony nasuwa mi się wniosek, że mechanicy nie stają na wysokości zadania. Może i rzeczywiście problemy przy tej konstrukcji silnika są częstsze niż przy innych wersjach, ale u tym przypadku chodzi o banały- uszczelnienie pompy, wymiana świec, uszczelka.
Od tego, co uszczelniał pompę dowiedziałam się, że silnik jest w świetnym stanie- inaczej by nie odpalił ze spalonymi świecami (jasne, że Plak się przydał- niech mi omcia wybaczy). Jeżeli to jest prawda, to co mam myśleć o jakości usług i poziomie umiejętności mechaników diagnozujących agonie silnika?
Póki co od grudnia omegą nie przejechałam nawet 1000 km, a samochód z warsztatów wraca z kolejnymi problemami, bo naprawiając jedno mechanicy psują coś innego. Może i pojadę po bandzie, ale czy przypadkiem to nie nierzetelni mechanicy podtrzymują mit tego silnika?